Aktualności

:: Strona główna
:: Sprawy bieżące
:: Kalendarium szkolne

O szkole

:: Dane adresowe i kontakt
:: Historia szkoły
:: Galeria zdjęć
:: Osiągnięcia
:: Dokumenty szkolne
:: Organizacje szkolne

Administracja

:: Dyrekcja szkoły
:: Nauczyciele
:: Biblioteka
:: Pedagog szkolny
:: Gabinet lekarski
:: Sekretariat
:: Księgowość

Uczniowie

:: Plan lekcji
:: Klasy
:: Samorząd szkolny
:: Materiały dla ucznia
:: Dzwonki
:: Prace uczniów

Dla Rodziców

:: Rada Rodziców
:: Dyżury nauczycieli
:: Informacje dla Rodziców

Rekrutacja

:: Rekrutacja
:: Dni otwarte

 

 

Wywiad z naszą absolwentką Katarzyną Sas. Kasia udzieliła wywiadu dla Echa Dnia.


Tematem naszej rozmowy była niezwykle trudna misja w Ghanie w zakresie ratownictwa medycznego, ale również zwyczaje i obyczaje tam panujące. Wielokrotnie pokazywała jak najpierw boleśnie upadać, a następnie pięknie się podnosić. Potrafi rozmawiać godzinami o medycynie i ratownictwie medycznym. Najpierw sama potrzebowała pomocy, a teraz udziela jej innym ludziom. "Pomagając innym, pomagam sobie" - mawia. Oswoiła wodę, dogoniła wiatr, pokonała własną słabość i w konsekwencji wniosła się na wyżyny jak ptak!

Ratownictwo medyczne jest twoim kierunkiem studiów, ale przede wszystkim wielką pasją. Skąd takie zainteresowanie?

Katarzyna Sas: - Ratownictwo medyczne pasjonowało mnie niemal od zawsze. Zaczęło się od tego, że miałam problemy zdrowotne jakieś 7 lat temu. Przezwyciężając je stwierdziłam, że jestem uparta i na pewno dałabym sobie radę w tej dziedzinie. Wstąpiłam na kurs, który prowadzili instruktorzy pierwszej pomocy. Po odbyciu szkolenia zrozumiałam, że to jest naprawdę moja wielka pasja i nie potrafię bez niej żyć. W swoim życiu natrafiłam na wiele sytuacji, które próbowały mnie strącić z drogi, którą sobie obrałam. Najpierw zdecydowałam się na studia z analityki medycznej, co było wielkim błędem. Później przypomniałam sobie o swojej wielkiej miłości. Początki nie były łatwe, ponieważ dopiero za drugim razem dostałam się na wymarzone studia. To prawda zakwalifikowałam się za pierwszym razem, ale ze względu na priorytety rekrutacji nie mogłam zrealizować obranego celu. Po prostu w swoim czasie wpisała analitykę medyczną jako ważniejszy kierunek aniżeli ratownictwo medyczne. Wówczas myślałam sobie, że może to właśnie analityka jest moim przeznaczeniem i być może tak ma być. Okazało się, że jednak jest inaczej. Nie żałuję jednak, że pewne zdarzenia miały miejsce, ponieważ tym sposobem uświadomiłam sobie co jest dla mnie tą właściwą drogą.

Najpierw ciężko chorowałaś, a potem sama zdecydowałaś się pomagać ludziom. To jest coś pięknego!

- Może i tak. Jednak to nie jest tylko dar dla tych innych ludzi, ale również dla mnie. Pomagając innym, pomagam również sobie. Czerpię z tego niesamowitą radość, ponieważ możliwość ratowania komuś życia albo poprawiania czyjejś sytuacji życiowej jest dla mnie wielkim szczęściem.

Od czerwca zeszłego roku przebywasz na misji w Ghanie. Jakie są jej główne cele?

- Głównym celem jest wprowadzenie programów profilaktycznych w zakresie opieki zdrowotnej oraz ochrony środowiska. Moim zadaniem jest przede wszystkim nauczanie wyżej przedstawionych zagadnień, udzielania pierwszej pomocy oraz przeprowadzanie szkoleń z zakresu ratownictwa medycznego w miejscowym pogotowiu ratunkowym.

W jakim mieście się osiedliłaś?

- Osiedliłam się w Akrze, stolicy Ghany. Mieszkam i pracuję w slumsach Mamprobi. Tutaj pomoc jest najbardziej potrzebna. Ludzie w Ghanie migrują ze wsi do miast w poszukiwaniu lepszego życia. Niestety wielu z nich ląduje na ulicy. Miasto nie może pomieścić wszystkich imigrantów, ale ludzie próbują przeżyć walcząc z biedą, budują nielegalnie domy, które po jakimś czasie są niszczone przez policję. Ale to nieprawda, że w Ghanie ludzie głodują. Tak pewnie wyobraża sobie Afrykę większość Polaków, którzy nigdy nie odwiedzili tego kraju. Ludzie tutaj są bardzo rodzinni i wspierają się wzajemnie. Jeśli jeden członek rodziny ma pracę, wspiera innych. Nawet daleka rodzina może liczyć u niego na miskę yamu i kąt do spania. Ghanejczycy są bardzo gościnni. Jakbyśmy w Polsce powiedzieli "gość w dom, Bóg w dom", dla nich ta zasada jest bardzo ważna. Dom, który przyjmie potrzebującego na nocleg, użyczy kąt do spania i nakarmi, jest błogosławionym domem i bardzo poważanym wśród sąsiadów.

Co to jest yam?

- Yam to warzywo podobne do naszych ziemniaków, bardzo wydajne i tanie. Po ugotowaniu smakuje podobnie do ziemniaków, a na ulicach około południa można spotkać kobiety smażące yam i sprzedające ogromne frytki.

Przebywałaś w Ghanie także w trakcie Mistrzostw Świata w piłce nożnej. Ghanejczycy byli jedynym zespołem, który nie przegrał z aktualnymi mistrzami świata, z Niemcami! Jaka wtedy panowała atmosfera i jak wyglądały reakcje miejscowych sympatyków?

- Oj, było gorąco. Dla Ghanejczyków piłka nożna jest sportem narodowym. Kibicowali całym sercem i. na całe gardło. Na czas niemal wszystkich meczów zakład energetyczny zadbał o dostawę prądu do wszystkich części Ghany, na ten czas nie liczyły się oszczędności. Na ulicach ustawione były wielkie ekrany. Ludzie spotykali się i razem przeżywali emocje. Jestem kobietą, piłka nożna nie jest moją pasją, ale na te kilka dni moje serce biło dla futbolu. Kiedy Ghana strzelała gole, emocje sięgały zenitu, chyba słychać było kibiców w ościennych krajach, a gdy je traciła, ludzie wrzeszczeli, biegali i rzucali się na ziemię jak szaleni. Nawet nie oglądając meczu, na odległość można było się zorientować, która drużyna zdobyła punkt.

Szkoda, że nie udało się Ghanie wyjść z grupy, ponieważ moim zdaniem zasłużyli na to swoją postawą. Jednak wracając do tematu - jak oceniasz przydatność zajęć przeprowadzonych we własnym zakresie?

- Kiedy zaczynałam pracę w Ghanie, panowała tu epidemia cholery. Cholera w dużej mierze spowodowana jest brakiem higieny, dlatego dzięki opracowanemu przeze mnie programowi profilaktyki udało nam się zmniejszyć ilość zachorowań na terenie 3 społeczności, a po kilku miesiącach udało się opanować epidemię. Należy pamiętać, że nie jest to tylko mój sukces, ale też wielu ludzi, którzy wiele dni ciężko pracowali nad ograniczeniem zachorowań. Po wielu tygodniach wspólnie osiągnęliśmy sukces.

Jaka panowała atmosfera w pracy?

- Ciężko było w tym czasie pracować. Cała uwaga skoncentrowana była na rozgrywkach. Nieustanne spoglądanie na zegarek, brak koncentracji na wyznaczonych zadaniach, dyskusje na temat przewidywanych wyników, komentowanie sukcesów i porażek. Emocji nie dało się ukryć. Mój szef aż dostał gorączki.

Pracujesz w Ghanie już dziewięć miesięcy. Masz wyrobioną opinię na temat poziomu opieki zdrowotnej w Ghanie?

- Opieka zdrowotna w Ghanie jest pełna kontrastów. Ludzie na wsi nie mają dostępu do lekarza. W jednej na kilka wiosek znajduje się klinika, gdzie porad zdrowotnych udziela pielęgniarka albo asystent lekarza. Apteki znajdują się tylko w większych wioskach, więc ludzie w pierwszej kolejności starają się leczyć ziołami. Wiedza na temat ziół przekazywana jest z pokolenia na pokolenie. Ludzie leczą się tym co znają i tym czemu ufają. Starsi leki przyjmują niechętnie, odwiedzają szpital dopiero kiedy medycyna naturalna już nie pomaga, a to czasami jest już za późno. W mieście sytuacja wygląda zupełnie odwrotnie. Kliniki i apteki powstają jak grzyby po deszczu, bo to dobry biznes. Ale większości ludzi nie stać na leczenie w klinice. Przeciętny nauczyciel w prywatnej szkole w Akrze zarabia równowartość 150zł. W przypadku gorączki, pierwsza wizyta w klinice kosztuje 40 zł, każda następna po 20zł, badania krwi 40 zł, leki 20 zł. Jedna wizyta kosztuje 2/3 miesięcznej pensji przeciętnego obywatela. Ludzi na to nie stać, dlatego decydują się na zakup leków na własną rękę. W sklepach chemicznych jest możliwość zakupienia większości leków, także antybiotyków bez recepty. Każda gorączka leczona jest lekiem przeciwmalarycznym. Malaria jest bardzo powszechna w okolicach równika, ale nie każda gorączka jest symptomem tej choroby. Większość przypadków ma inną etiologię, ale lek przeciwmalaryczny jest "na wszelki wypadek", gdy nie pomaga, pacjent dopiero wybiera się do lekarza. Ludzie boją się malarii, bo jeśli nie jest leczona, może być śmiertelna. Jednak to nie jest właściwa droga. Z powodu nadużywania leków, za kilka lat pasożyty powodujące malarię uodpornią się na dostępne antybiotyki i dopiero wtedy zabraknie skutecznych leków, ludzie zaczną umierać na tę chorobę. A wystarczy tylko kupić w aptece szybki test na malarię, żeby potwierdzić autodiagnozę. Koszt takiego testu to tylko ok. 5 zł. Dla nas to TYLKO 5 zł, dla Afrykańczyków AŻ.

Przygotowania do takiej misji są pewnie bardzo żmudne?

- Przygotowania pochłaniają bardzo wiele czasu. Aby dostać wizę potrzeba dwa razy odwiedzić ambasadę Ghany w Berlinie. Przed wyjazdem konieczne jest szkolenie. Podczas wielogodzinnych podróży miałam czas na przygotowania do egzaminów i pisanie pracy.
Oczywiście nie miałam czasu na zakupy. W przygotowaniach bardzo pomogła mi moja rodzina i przyjaciele. Zaopatrzyli mnie w moskitierę, repelenty, żele antybakteryjne, materiały do prowadzenia szkoleń i wszystko co jest potrzebne na roczny pobyt w krajach trzeciego świata. Przed wyjazdem do Ghany oczywiście trzeba się też zaszczepić. Na kilka tygodni przed podróżą dostałam zapalenia krtani. Może gdybym spędziła 2-3 dni w łóżku byłoby lepiej, ale nie miałam na to czasu, co znacznie opóźniło szczepienia. Obowiązkowe jest tylko szczepienie na żółtą febrę, pozostałe są opcjonalne. Duża ilość szczepień podana w krótkim czasie niszczy układ odpornościowy, dlatego wybrałam tylko kilka najważniejszych. i w drogę. Zdawałam sobie sprawę, że to niesie ze sobą konsekwencje, ale taka decyzja wydawała mi się słuszna. do czasu aż w dżungli pogryzła mnie małpa. Wtedy zaczęłam żałować, że nie zaszczepiłam się na wściekliznę.

Co sprawiło Ci największe trudności podczas misji?

- Największym problemem są stereotypy. Tutaj biały znaczy bogaty, więc ludzie na ulicy proszą o pieniądze. Nie dlatego, że potrzebują, ale wydaje im się, że im się to należy. Większość czasu pracuję w społeczności, wędruję od domu do domu z torbą pełną sprzętu medycznego albo środków higieny osobistej. Ludzie zaczepiają mnie z wyrzutami, że jeśli coś rozdajemy to im się też to należy. Na początku mojej misji ktoś opowiedział mi anegdotę. Na skrzyżowaniu biali pracownicy WHO rozdawali szczepienia na polio. Przechodzień zapytał wracającego z punktu medycznego mężczyznę na co są te zastrzyki. Na co ten odpowiedział: "Nie wiem, rozdawali za darmo to i ja stanąłem w kolejce". Wtedy wydawało mi się to śmieszne, teraz wydaje mi się to okrutnie prawdziwe. Ludzie tu nie zarabiają wiele, ale kombinują jak tylko mogą. Jednym z najlepszych interesów są NGO. W większości szkół do których idzie wsparcie z zagranicy, mimo dużych dochodów, poza dzienną opłatą na wyżywienie, pobierane są semestralne opłaty, tzw. na polepszenie warunków nauczania. Opłata wynosi ok. 20 zł, ale większość rodziców nie jest w stanie uzbierać takiej sumy w ciągu 3 miesięcy. Widziałam nie raz jak od dzieci, które nie przyniosły tej opłaty, odbierane były pieniądze przeznaczone na dziennie wyżywienie, następnie były publicznie bite i wysyłane do domu głodne. Moje serce w tych momentach łamało się. To nie jest humanitarne. Z pieniędzy jakie docierają do NGO, tylko ok. 20% dociera do potrzebujących. Pozostałe idą na utrzymanie biura, pracowników albo po prostu "giną bez śladu". Fałszywe rachunki na ryż czy na zeszyty pozwalają zadowolić niczego nieświadomych darczyńców.

Zwyczaje i obyczaje tam panujące zdecydowanie różnią się od tych powszechnie przyjętych u nas w kraju?

- Afrykańskie realia zdecydowanie różnią się od europejskich. Dla mnie największym zaskoczeniem był pogrzeb. Najlepsza impreza jaką widziałam. Tak, to nie jest żart! Ghanijczycy bardzo hucznie obchodzą pogrzeby. Śpiewają, tańczą, jedzą, piją i świetnie się bawią. Dla nich człowiek nie umiera, ale kiedy przychodzi czas, odchodzi do Boga. I trzeba się cieszyć, bo tam jest lepsze życie. Pogrzeby są organizowane kilka tygodni po śmierci, bo potrzeba czasu na ich organizację. Trzeba zorganizować miejsce, zapewnić jedzenie, muzykę, zaprosić ludzi, wywiesić ogłoszenia a czasami nawet zamówić koszulki ze zdjęciem zmarłego. Wesele trwa kilka godzin, pogrzeb 3 dni. W końcu umiera się tylko raz.

Czy trudno było przystosować się do tamtejszych warunków klimatycznych oraz pogodowych?

- Kiedy przyleciałam do Ghany, trwała tu pora deszczowa, to pozwoliło mi uniknąć szoku klimatycznego. Chociaż w porze suchej też nie miałam problemów. Kocham upały, więc bardzo łatwo przystosowałam się do klimatu. Dużo trudniej było przystosować się do życia wśród społeczności. Być białą kobietą na Czarnym Lądzie nie jest łatwo. Nie można przejść niezauważonym na ulicy. Dzieci krzyczą "Obroni" (biały człowiek), dorośli proszą o chwilę rozmowy, mężczyźni notorycznie pytają "Dzień dobry, wyjdziesz za mnie?". Na początku bardzo mi się to podobało, czułam się jak gwiazda, ale już po kilku tygodniach przed każdym wyjściem na ulicę pragnęłam wysmarować się nutellą.

A co możesz powiedzieć na temat rzeczywistości prawnej w Ghanie? Z tego co kiedyś słyszałem jest ona bardzo brutalna!

- To jest Ghana. Tutaj panuje prawo silniejszego. Przemoc jest powszechna w domach i w szkołach. Korupcja i defraudacje są na porządku dziennym. A na wypadek odkrycia sprawy, skorumpowani policjanci zatuszują wszystko. W Ghanie 80% samochodów nie powinno być dopuszczonych do użytku na drogach. Na mojej trasie są taksówki, w których pasażer musi trzymać drzwi w trakcie trasy, żeby się nie otworzyły. Większość z nich nie ma klamek, część nie ma szyb, hamulców a nawet. kierownicy. W punktach kontrolnych ustawionych w pewnych częściach miasta ustalony jest cennik łapówek. Charakterystyczne "podanie ręki" z przekazaniem banknotu i nikt się już nic nie czepia.

Ratownictwo medyczne łączy się z wieloma ekstremalnymi sytuacjami. Jak sobie z nimi radzisz?

- Ważne jest prawidłowe podejście do życia. Ludzie rodzą się i umierają, kiedy przychodzi na to czas. Wierzę, że jeśli jest gdzieś zapisana data naszej śmierci to nie da się jej uniknąć. Choćbyśmy wlali w wykrwawionego 10 litrów krwi czy zdefibrylowali kilkadziesiąt razy pacjenta z migotaniem komór, na każdego przychodzi czas. Kiedy nasze wysiłki nie przynoszą skutku w pewnym momencie trzeba się poddać. Są to trudne decyzje, takie których najbardziej nienawidzę, ale taki zawód wybrałam. A jak sobie radzę z niebezpiecznymi sytuacjami? Kiedy karetka jedzie niemal 200km/h, na czerwonym świetle, pod prąd. modlę się. Podstawowa zasada ratownictwa brzmi: "Dobry ratownik to żywy ratownik", ale kiedy widzę kałużę krwi to często o tym zapominam. Zaczyna się wydzielać adrenalina i biegnę do poszkodowanego pomocą. Może kiedy założę własną rodzinę, zmienię się, zacznę bardziej uważać na siebie, ale na razie myślę o kolejnej podróży i kolejnych wyzwaniach. Tym razem Uganda. Planuję rozpocząć projekt nauczania pierwszej pomocy wśród wiejskich społeczności. Jest to szczególnie ważne, bo na terenach wiejskich czas dotarcia karetki jest znacznie dłuższy niż 5 minut podczas których, jeśli nie zostanie podjęta resuscytacja, niedotleniony mózg umiera. Zbieram fundusze, żeby dzięki szkoleniom, dać szansę tym, którzy w przypadku zatrzymania krążenia czy poważnego wypadku, ze względu na miejsce zamieszkania, jak dotąd nie mieli żadnych szans na przeżycie.

Kiedy wracasz do Polski?

- Planuję powrót na początek maja, ale wracam tylko na chwilę, spotkać się z rodziną, przyjaciółmi, zabić tęsknotę. W czerwcu wylatuję na projekt do USA. Przez 3 miesiące będę zajmować się niepełnosprawnymi dziećmi podczas obozów wakacyjnych w okolicach Nowego Jorku. Potem planuję wrócić na studia, zająć się wykształceniem a w międzyczasie przygotować kolejną misję i wrócić do Afryki.

W imieniu "Studenta" chciałbym pogratulować przede wszystkim odwagi, niesamowitej determinacji, ale również tak niesamowitych sukcesów. Doprawdy nie możemy wyjść z podziwu dla Ciebie i tak naprawdę brakuje odpowiedniego słowa, które w pełni odzwierciedliłoby to czego dokonałaś.

- Każdy ma w sobie odwagę, trzeba ją w sobie tylko odnaleźć. Dziękuję bardzo za słowa uznania. Trzymajcie kciuki za powodzenie kolejnych misji.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

<< Wstecz

Copyright by LO Nr I | Valid HTML 4.01 & CSS

szablon pochodzi ze strony szbloniki.com